E-Literaci - pokoje współczesnej literatury pięknej


Dołącz Do Nas

Zaloguj się by mieć dostęp do całości serwisu

Na forum: Nagrodzeni i wyróżnieni E-literaciKonkurs - Poezja i Boże Narodzenie.Ogłoszenie wyników konkursu - "Listpad w Poezji i Sztuce"OgłoszenieWarsztatyUrodziny Ewy FronkBARDZO WAŻNA INFORMACJAANTOLOGIA IV - 2013.Nagrody i OdznaczeniaPIESZO METREM DOROŻKĄ – Antologia III

Jan 05
2017


twitter

legenda o zatopionym mieście, złotych dzwonach i warkoczach
dodany przez Isztad o godz. 06:56:16

Danuta Ostrowska
Inspiracją jest stara legenda kłodawska zamieszczona u Michała Rawity – Witanowskiego w monografii „Kłodawa i jej okolice”: „Stara Kłodawa” była dawniej wielkim miastem; stał w niej kościół, który później zapadł się do wody, obok płynącej rz. Rgielewki. Parę lat temu dziewczyna poszła do kąpieli i sznury dzwonów zaczepiły się o jej warkocze. W Gniewie zawołała: „do dyabła!” – wtedy liny puściły, lecz kościół poszedł na dno. Dawnej, gdy woda w rzece opadła, widziano wierzchołki wież – odtąd wszystko znikło. Tyle Rawita.
Próbowałam dociekać, dlaczego w Rgielewce słychać złote dzwony. 
 
Legenda o zatopionym mieście, złotych dzwonach i złotych warkoczach
 
W ten sierpniowy wieczór w chałupie Kuby Dębskiego było tłoczno. Ostatni dzień żniw był wyjątkowo ciężki, żar bił z nieba, ludzie na polach mdleli z gorąca. Wszyscy z utęsknieniem patrzyli na bezchmurne niebo i modlili się, by słońce wreszcie zaszło.
Gdy słoneczna tarcza opuściła się nad las, niebo zapłonęło. Jakby ktoś wylał na błękit wiadro krwi. Korony największych dębów, ugięły się, jak pod naporem wichury, chociaż nie powiał najmniejszy wietrzyk. W lesie słychać było jakieś szepty, ktoś jakby łkał...potem coś wołał..., a echo powtarzało: „Annnno...Annnno”.
Baby przeżegnały się z trwogą, lęk ścisnął serca. Potem wszystko ucichło. Ludzie szli do chat w milczeniu dziwnie otumanieni. A gdy zapadła noc widać było jak z chałup wychodzą kobiety i jedna po drugiej kierują się do chaty Dębskiego. Żadna z zgromadzonych w ciasnej izbie nie potrafiła potem powiedzieć, dlaczego akurat dzisiaj musiała tu przyjść. Były przecież tak bardzo zmęczone! Wszystkie poczuły dziwny przymus, by posłuchać jego bajań.
Krzywy Kuba, bo tak go nazywano, był inny niż wszyscy. Mieszkał sam, nigdy nie jeździł na targ do Kłodawy, nie brał udziału w żadnej wiejskiej zabawie. Ludzie ze wsi bali się go nawet trochę. Niejedna przesądna baba, przechodząca obok jego chaty wieczorem, spluwała trzy razy przez lewe ramię. Ot tak, na wszelki wypadek! Podobno jego ród był przeklęty, czy też dziwny. Ktoś mówił coś o czarach, złych mocach...
Szeptano sobie po kątach, taką oto historię:
-„Dawno, dawno temu lasy w okolicach Kłodawy były ogromne. Rosły tu sosny, graby, potężne dęby, pamiętające jeszcze wojów króla Piasta. W leśnej gęstwinie pełno było dzikiego zwierza. Do serca lasu, tam gdzie ma legowisko dzika zwierzyna, nie dotarł nikt. Strzegły go zwalone, potężne kłody drzew, od których wzięła się nazwa miasta. Na polowania przyjeżdżali tu królowie, a Jagiełło ukochał to miejsce nad podziw, bo podobno, przypominało mu litewskie puszcze, za którymi tęsknił.
Na samym skraju lasu, we wsi Bierzwienna mieszkał Jakub – pra,,,pra...pradziad Krzywego Kuby. Był najlepszym myśliwym w okolicy. Nikt, tak jak on nie umiał podchodzić zwierzyny. Sam król Jagiełło posyłał po niego, kiedy polował w tych stronach.
Jakub był w młodości najprzystojniejszym chłopem w okolicy. Mówiono na niego Dąb, bo i prosty i potężny w barach był jak to królewskie drzewo. Oczy świeciły mu jak u leśnego zwierza, ni to zielono, ni to żółto. W lesie poruszał się tak zwinnie i cicho, że nie trzasnęła nawet sucha gałązka pod jego stopami, a zwierzęta jakby nie czuły jego obecności. Lubili go wszyscy, bo dla ludzi był miły i uprzejmy, chociaż czuli przed nim jakiś dziwny respekt. Gdy przyszły długie wieczory, ruszał do Jakuba kto żyw, by posłuchać jego opowieści. A było czego słuchać. Nikt, tak jak on nie potrafił opowiadać o groźnych topnikach, wabiących pijanych chłopów, a potem wciągających do bagna, o słomianych dydkach, o bożętach kryjących się w kątach chałupy.
I zdarzyło się tak, że gdy raz król Jagiełło przyjechał w okolice Kłodawy na łowy, Jakub zobaczył w lesie jedną z dwórek królewskich - bardzo urodziwą pannę litewską. Wysoka i smukła jak młoda brzózka, zdawała się płynąć ponad dróżką jak cudna bogini Dziewanna, albo sama Rusałka. Długie, bardzo jasne włosy nosiła rozpuszczone. Okrywały jej plecy jak najpiękniejszy płaszcz ze złotogłowiu. Jej imię - Onutè- było jakieś dziwne, więc miejscowi mówili na nią Anna. Dziewczyna była tylko służebną, ale Kubie wydawała się być księżniczką. Była w wielkich łaskach u swej pani. Dlaczego? Nikt tego nie wiedział. Szeptano (oglądając się trwożnie za siebie, bo Jagiełło surowo karał najmniejszą nawet plotkę o czarach), że na Litwie, skąd pochodziła żyją jeszcze po lasach potężni, pogańscy czarownicy, a ona jest córką jednego z nich - Velinasa.
Dworacy nie mówili o niej dobrze. Dziewczyna lubiła zadzierać nosa, dumna była ze swojej urody, śmiała się z cudzego nieszczęścia i często powtarzała, że jej śliczne liczko oczaruje jakiegoś księcia. Marzyła, by być wielką panią na zamku, mieć złoto, suknie obsypane drogimi kamieniami.
Wydawało się, że panna rzuciła na Kubę urok. W każdym razie Dąb zakochał się śmiertelnie. Nie mógł jeść, nie mógł spać, błąkał się po lesie jak zaczarowany. Musiał, chociaż przez chwilę, popatrzyć na piękną Onutè.
Nie wiadomo, kto powiedział jej o zadurzeniu biednego młodzieńca. Panna śmiała się długo i szyderczo. Nie wiadomo też, kto przekazał Jakubowi jej słowa:
- „Jeśli ten brudny chłop chce na mnie chociaż popatrzeć, musi mi przynieść tyle złota i drogich kamieni, ile ważny największy dąb w tym lesie!”
Panna była piękna, miała twarz anioła, ale duszę miała czarną, najczarniejszą.
Minął jakiś czas, nadszedł ostatni dzień sierpnia. Żar lał się z nieba. Ludzie i zwierzęta omdlewali z gorąca. Przyszła noc. Około północy zerwała się wichura, najpotężniejsze dęby łamały się pod naporem wiatru. W lesie coś dziwnie szeptało, ktoś wołał: „Annnnna...Annnna...”
Rano w lesie na polanie, gdzie rosły trzy splecione ze sobą drzewa, znaleziono dwa ciała – Kazysa, gierka rycerza i pięknej Onutè. Leżeli martwi pod olbrzymim, zwalonym przez wiatr dębem. Widok to był okropny, najbardziej przerażająca były ich twarze – upiornie wykrzywione – jak z wielkiego strachu!
Nagle z obozu królewskiego dobiegł krzyk! To służąca odkryła, że rycerz Gytis ulubiony rycerza króla także nie żyje! Ale nie był to koniec tragedii!
W tę noc coś dziwnego stało się także z Jakubem. Co? Nikt nie wiedział. Rano znaleziono go leżącego w lesie. Był jak martwy. Na lewym policzku, od brwi aż do ust biegła okropna rana, zupełnie jakby jakiś olbrzymi zwierz przeorał ciało pazurem. Mówiono, że to litewska panna zamieniła się w wielką wilczycę i ukarała Jakuba za to, że śmiał o niej pomyśleć. Inni mówili, że Jakub chciał odkopać jakiś skarb, którego strzegli czarci i że to ślad diabelskiego pazura. Szeptano także, że sam król pociął mu twarz mieczem. Te pogłoski szybko jednak ucichły, bo gdy Kuba wrócił do przytomności, król z nim długo rozmawiał.
Jak było naprawdę, nikt nie wiedział. Wiadomo tylko, że Kuba nie stracił królewskiej łaski. Przeciwnie, władca obdarzył go hojnie i zwolnił od danin na zawsze.
Król wyjechał, wyjechał dwór. Od tego czasu Jakub prawie nie wychodził z chałupy. A gdy wreszcie przyszedł na targ do Kłodawy, zmieniony był nie do poznania. On, najprzystojniejszy chłop w okolicy, był teraz dziwnie przygarbiony jakby dźwigał jakiś straszny ciężar. Policzka nikt nie mógł dojrzeć, zakrywały go długie włosy – całkiem siwe!
Niedługo potem Dąb ożenił się. Dziwili się ludzie bardzo, że tak szybko zapomniał o pięknej pannie, ale kto by tam za chłopem trafił!
Jakub wziął sobie za żonę najbiedniejszą pannę z Bierzwienny, chociaż teraz, gdy był bogaty, mógł mieć każdą. Żona nie była ładna. Nieduża, okrągła, z ciemnymi włosami, w niczym nie przypominała tamtej litewskiej piękności. Ale miała dobre serce. Opiekowała się zwierzętami znalezionymi w lesie, toteż wkrótce w ich zagrodzie można było dojrzeć sarenkę, rudego liska, ptaki. A wszystkie oswojone nad podziw!
Z tego związku narodził się tylko jeden syn. I, co dla ludzi było bardzo dziwne, potomkowie Jakuba także mieli tylko po jednym dziecku. I zawsze był to syn. I każdy z nich bardzo przystojny i miał niezwykłe oczy, ni to zielone, ni to żółte. I każdy z tych synów potrafił pięknie opowiadać baśnie. I każdy brał tylko za żonę pannę o ciemnych włosach. I ludzie zawsze Dębskich, - bo tak ich teraz nazywano - trochę się bali.
Kuba Dębski był potomkiem tamtego Dęba, w siódmym już pokoleniu. On jeden z całego rodu nie był urodziwy. Przeciwnie. Niewysoki, drobny, z krzywymi plecami, bardziej do wierzby był podobny, niż do dębu. Po przodku odziedziczył tylko imię i niezwykły dar. Potrafił pięknie opowiadać baśnie. Nic też dziwnego, że wieczorami, po skończonej robocie, zbierały się w jego chacie baby, by z wypiekami na policzkach posłuchać jego czarownych baśni. Niejedna też chciałaby zostać jego żoną. Przychodziły wszystkie, nie tylko z Bierzwiennej, ale nawet z Kłodawy i Dębiny!
Tylko Anna nigdy nie przyszła posłuchać opowieści Kuby, chociaż to właśnie za nią wypatrywał oczy. Nieraz widziano go jak stawał gdzieś w cieniu i godzinami patrzył na dziewczynę. Anka była córką murarza. Najpiękniejszą dziewuchą w Kłodawie i okolicy. Wielkie niebieskie oczy błyszczały jak gwiazdy na niebie. Warkocze, jak pasma lśniącego lnu, czy złota, spływały aż do stóp. Wysoka i szczupła poruszała się z sarnim wdziękiem. Nie miała jeszcze kawalera. Różnie o tym mówiono. Podobno powtarzała, że wyjdzie tylko za takiego, co będzie miał wór złotych monet. Dziewczyna była prędka w robocie... i w języku. Bezlitośnie drwiła z zalotników.
Któregoś dnia jakaś plotkarka doniosła Ance, że Krzywy Kuba jest w niej bardzo zakochany i chciałby się ożenić. Dziewczyna roześmiała się drwiąco i powiedziała: „On, ta krzywa pokraka śmie marzyć o mnie? Musiałby przynieść mi tyle złota, ile waży ten dąb, co rośnie w Bierzwiennej a i wtedy jeszcze bym go nie chciała! ”
Chata Anki stała w „Starej Kłodawie”, nad stawem, nieopodal rzeki Rgielewki. Mówiono, że ten staw jest jakiś dziwny. Podobno w słoneczny dzień widać było w wodzie jakiś tajemnicze błyski, drobne fale układały się na kształt kościelnych wież, słychać było bicie dzwonów. Raz usłyszała je hyclówna i zeznawała pod przysięgą, że to prawda, ale i tak nikt jej nie wierzył!
Prawdą jest, że nad stawem nie rosły ani wierzby, ani żadne inne rośliny. Ludzie nigdy się w nim nie kąpali, woleli zimną wodę Rgielewki. Nawet krowy nie chciały się tam poić!
Tamten sierpniowy wieczór był dla Anki jakiś niespokojny, wyjątkowy. Czuła, że musi gdzieś iść...że musi posłuchać baśni...Staw szumiał jakoś dziwnie, niebo miało kolor krwi.
Dziewczyna nie wiedziała, jak znalazła się w chacie Krzywego Jakuba. Całą drogę ze „Starej Kłodawy” do Bierzwiennej szła jak zaczarowana. Włosy, zawsze splecione w warkocze, rozpuściła i wydawało się, że to królewski płaszcz ją okrywa.
W chacie Kuby było jak zawsze tłoczno, nie można było już nawet palca wcisnąć, Dębski zaczął opowiadać: „Dawno, dawno...”
Przerwał jednak zaraz. W drzwiach stanęła Anna, piękna jak księżniczka! Baby aż otwarły usta ze zdumienia! Tylko Kuba jakby jej nie widział. Znowu zaczął opowiadać. A to, co mówił było cudowną bajką:
-„Dawno, dawno temu, przed wiekami, niedaleko stąd, było wielkie i piękne miasto. Ale pewnego razu, za czasów króla Jagiellończyka rozszalał się wielki pożar. Spalił się wtedy drewniany kościółek. Mieszkańcy postanowili postawić na tym miejscu nową świątynię. Miał to być najpiękniejszy kościół na świecie. Tak też się stało. W okolicznych lasach wycięto największe drzewa. Niektóre belki były tak grube, że i pięćdziesięciu chłopa ledwie mogło je udźwignąć. Gdy ściany i dach były już gotowe, sprowadzono- aż z Krakowa- rzeźbiarzy i malarzy. Każda, najmniejsza nawet deseczka, została misternie wyrzeźbiona. Na jednej stronie cudowne, niezwykłe ptaki unosiły się w powietrzu jak żywe. Na drugiej wymalowano przeróżne leśne zwierzęta. Ściana z ołtarzem była najpiękniejsza. Wydawało się, że rozkwitła tam łąka, pełna ziół i kwiatów. Gdy skończono, piękniejszej świątyni nie było podobno nawet w stolicy! Brakowało tylko dzwonów. Nie mogły one być byle jakie! Tylko skąd wziąć pieniądze? Nikt ich nie miał!
I wtedy stary Józef przypomniał sobie o skarbie zakopanym gdzieś w okolicy. Zwołał wszystkich i z przejęciem zaczął mówić:
- Jak jeszcze byłem małych chłopcem, babka opowiedziała mi historię, przekazywaną w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie:
- Dawno, dawno temu, gdy król Jagiełło był tu na polowaniu, wielki niedźwiedź – a żyły tu wtedy takie – zranił ulubionego woja króla. Rycerz bardzo rozpaczał, że nie zobaczy swojej rodziny. Na Litwie zostawił żonę i trzech synów. Wiedział, że ciężka rana nie pozwoli mu powrócić do własnego zamku. Jedyną pociechą była mu myśl, że umrze w lasach tak pięknych jak litewskie puszcze. Ostatkiem sił zakopał w lesie swój wielki skarb. Skąd go miał? Otóż uratował kiedyś z niewoli bogatego pana z Zachodu. Ten podarował mu wielki majątek. Czego tam nie było! Kielichy, naszyjniki, miecze, a wszystko to tak lśniło złotem i migotało drogimi kamieniami, że aż oczy bolały! Miejsce ukrycia znał tylko on i giermek, który mu pomagał. Ten miał przekazał wieść rodzinie rycerza.
Niespodziewanie  rycerz poczuł się lepiej. Już od tygodnia był przytomny. Zaświtała nadzieja, że zobaczy swoją ukochaną rodzinę. A muszę jeszcze powiedzieć, że była wtedy w obozie królewskim litewska panna. Pochodziła z tych samych stron, co rycerz. Była tylko służącą, ale urody mogła pozazdrościć jej największa księżniczka. Nosiła litewskie imię, ale nasi ludzie mówili na nią Anna. Piękna była – wysoka, smukła, miała długie, jasne włosy. Zachodziła często do rannego rycerza, doglądała go, rozmawiali. W pannie tej kochał się chłop z okolicy. Nazywali go Dąb. Panna zaś śmiała się i drwiła z jego miłości. A wieczorami wymykała się do lasu, by spotykać się z giermkiem litewskiego rycerza -Kazysem. Po naszemu Kazik. Przyszedł ostatni sierpniowy wieczór. A potem noc. W tę noc stało się coś okropnego!
- Moja babka mówiła, że zerwała się taka wichura, jakiej nigdy jeszcze ludzie nie widzieli. Konary najpotężniejszych drzew łamały się, jakby to były cieniutkie gałązki. Wśród wycia wiatru słychać było głos: „Niech będzie przeklęty zdrajca! Niech będzie przeklęte to złoto, które go do zdrady przywiodło!” Rankiem znaleziono w lesie martwego giermka i pannę. Przygniótł ich wielki dąb.
- Nagle podniósł się raban w obozie! Rycerz, który jeszcze wieczorem czuł się dobrze, umierał! Był otruty! Wezwano moją praprababkę, bo była zielarką. Ale było już za późno! Nic nie mogła zrobić. Przed śmiercią powtarzał: „trzy drzewa, trzy drzewa, trzy...jak moich trzech synów, trzy drzewa... Ludzie myśleli, że majaczy, że woła synów...
Coś strasznego przydarzyło się także Jakubowi. Leżał bez tchu pod wielkim grabem. Na twarzy miał okropną ranę. Żył. Przeniesiono go do chaty. Wtedy przyszedł rozgniewany król. Moja prababka była bardzo ciekawska, więc ukryła się i słyszała, co mówił Kuba. Nie wszystko, bo mówił bardzo cicho. A opowiadał przerażające rzeczy.
Tego wieczora jak zawsze wypatrywał oczy za panną. Ujrzał ją, gdy wychodziła od rycerza. Noc była, wszyscy już spali. Zobaczył, że pod grabem ktoś na nią czeka. Był to ten giermek. Jakub cichutko - jak to on potrafił - podszedł bliżej. Wtedy usłyszał śmiech panny i słowa: „Ha! Ha! Nie obudzi się już rycerz z tego snu....moje zioła dają sen wieczny...powiedziałam mu, że go zdradziłeś....żeby mu było łatwiej umierać ha! Ha!... Możemy wykopać skrzynię...a jutro już nas tutaj nie będzie! Teraz będę panią!”
Jakub krzyknął rozdzierająco: „Annnna!....Annnna!” Skoczył jak żbik, uchwycił pannę za ramię: „Co wyście zrobili! Na Boga!” – zawołał. A wtedy tamten ciął go przez twarz. Kuba padł bez życia.
Dalszej części babka prawie nie słyszała Tylko łkanie i coś jakby
– „...już nigdy....żadna panna...już nigdy” – a potem głos króla – „Nie Jakubie! Musisz założyć rodzinę! Przysięgnij!”  
I Kuba przysiągł.
Potem ożenił się. Płynął wiek za wiekiem. O skarbie wszyscy zapomnieli. Może to tylko takie bajanie?” – zakończył swą opowieść stary Józef.
Bajanie, nie bajanie, mieszkańcy postanowili odszukać skarb rycerza. Ale jak go znaleźć w tak wielkim lesie? Wtedy jeden z drwali przypomniał sobie, że szukając najlepszych drzew do budowy, widział w lesie dziwne miejsce.  Zawołał:
 - „Słuchajcie! Jest w głębi lasu taka niewielka polana. To niesamowite miejsce, oblecial mnie strach, gdy tamtędy przechodziłem. Rosną tam obok siebie trzy drzewa, bardzo blisko jakby splecione z sobą. W środku, między pniami, jest głęboki dół. Wydawało mi się, że wydobywa się z niego jakieś światło, ale gdy doszedłem bliżej nic nie było widać! Może to te trzy drzewa, o których majaczył tamten rycerz? Chodźcie, pokażę wam, gdzie to jest!”
Ruszyli gromadą, znaleźli trzy drzewa. Miejsce rzeczywiście było jakieś upiorne, wszyscy byli przerażeni, ale nikt się do tego nie przyznał. Dwóch najodważniejszych weszło do jamy. I, czy to jakieś zwierzę wykopało norę pod pniem największego drzewa, czy też ulewny deszcz podmył korzenie, nie wiadomo. W dole widać było przysypany liśćmi prostokątny ślad. Chłopi szybko zaczęli odgarniać ziemię. „To wielka skrzynia!” – krzyknął któryś! Nagle zerwał się wiatr, z nieba spłynęły strugi wody. Ludzie poczuli, jak jeżą im się włosy ze strachu. Ale skrzynię wydobyli. Mocne zamki nie chciały puścić. Któryś z drwali uderzył siekierą w drewnianą deskę z boku. Posypało się złoto i drogie kamienie. Patrzącym wydawało się, że to krew spłynęła na leśne runo.
W ulewnym deszczu, trzęsącymi się z emocji dłońmi ludzie zbierali skarb rycerza. Naszyjniki przecudnej urody lśniły czerwienią rubinów. Sznury pereł, miecze z rękojeściami, wysadzanymi kamieniami barwnymi jak tęcza!
Las jakby oszalał, konary drzew gięły się aż do ziemi, a takiego wycia wichru nikt jeszcze nie słyszał! Niektórym wydawało się, że coś woła:
-„ niech będzie przeklęty...niech będzie przeklęte!”
Dębski przerwał na chwilę. W chacie zapadła martwa cisza. W tej ciszy, jak dźwięk najpotężniejszego dzwonu, rozległ się nagle śmiech Anki:
- „I co? Powiesz może, że ci ludzie nie zabrali skarbu dla siebie? Że przetopili złoto na dzwon do kościoła? Kto w to uwierzy! Ja nigdy bym tak nie zrobiła! Te naszyjniki, o których bajasz, ubierałabym nawet na targ! Ha! Ha! Głupie baby, to mają być te piękne, cudowne baśnie? Do diabła! Głupi bajdurzy i głupie słuchają! Wymyśla bajki, bo chce jakąś babę zaczarować! Ha! Ha! Będzie miał piękny wybór! Co jedna to ładniejsza: ta ma zeza, a ta krzywe nogi. Krzywe panny w sam raz dla krzywego kawalera!”
Anka śmiejąc się szyderczo ruszyła do drzwi. Kuba spojrzał na nią jakoś dziwnie, ale się nie odezwał. Gdy dziewczyna wyszła, zaczął mówić dalej:
-„Postanowiono przetopić złoto na dzwony do kościoła. Tak też się stało. Takich dzwonów nikt nigdy nie widział! Błyszczało złoto, drogie kamienie mieniły się i migotały. Nawet sznury były piękne, bo wpleciono w nie złote i srebrne nici.
Wszyscy mieszkańcy miasta, odświętnie ubrani zebrali się przed kościołem. Ten dzień był wyjątkowo piękny, słoneczny, na błękitnym niebie nie było nawet najmniejszej chmurki. Przyszedł czas zawieszenia dzwonów i poświęcenia kościoła. Zaczęto wciągać je wysoko, wysoko, na dzwonnicę. Straszna to była praca. Sznury wysuwały się z rąk, a ciężar dzwonów rósł z każdą chwilą. Wreszcie nalazły się na swoim miejscu. Można było poświęcić kościół. Ktoś rozkołysał sznury. Dzwony biły pięknie! I wtedy stało się coś dziwnego z ludźmi. Nie widzieli już świątyni Boga! Oślepiła ich pycha! Myśleli tylko o zazdrości jaką wzbudzi ich dzieło, o tłumach, które tu ściągną, o karczmach, które będą budować dla podróżnych, o złocie sypiącym się strumieniami do ich skrzyń! Nie mogli się doczekać końca ceremonii. Już chcieli biec do domów i liczyć przyszłe zyski! 
Ksiądz zanurzył kropidło w święconej wodzie. Nagle niebo zachmurzyło się. Nieprzenikniony mrok ogarnął ziemię. Zrobiło się lodowato zimno. Serca ludzkie ogarnął lęk.
Kapłan  nie mógł unieść ręki. Zerwał się wicher i poniósł jedną kroplę święconej wody w kierunku kościoła. A gdy ta padła na rzeźbione cudownie drzwi, niebo rozwarło się i na ziemię runęła olbrzymia fala. W mgnieniu oka kościół i całe miasto znalazło się pod wodą. Płynąca przez miasto rzeczka zamieniła się w ogromny, rwący potok. Po chwili, gdzie okiem sięgnąć, widać było już tylko wodę. Nad głębinami, kryjącymi miasto poniósł się upiorny głos:
- „Niech będą przeklęci panna o kamiennym sercu i zdrajca! Niech będzie przeklęte to złoto, które ich do zdrady przywiodło!”
Mijał czas. Woda stawała się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu na tym miejscu pozostał tylko staw. A rzeka znowu była małą rzeczką.
To zatopione miasto jest niedaleko stąd... To Stara Kłodawa! A ta rzeka to Rgielewka”.
Jakub zakończył opowieść. Babom zebranym w chacie aż brakło tchu z przerażenia. Nic nie mówiąc, popatrywały tylko na sobie w otumanieniu. Potem jak obudzone ze snu, po cichutku zaczęły wymykać się z chaty. Jedna po drugiej.
Następny dzień był upalny jak mało który. Anna powiesiła na sznurze ostatnią sztukę odzieży. Poczuła nieodpartą ochotę na kąpiel. Skierowała kroki - jak zawsze - do Rgielewki.  
I wtedy zobaczyła jaki piękny jest staw. Świecił w słońcu jak złoto, nad wodą migotały tęczowe płomyki. Słyszała jak staw ją woła, wabi, coś obiecuje.
- Czemu nigdy się nie kąpałam w stawie? Jest taki piękny- pomyślała. Weszła do wody. Zanurzyła się. Nagle poczuła, że jej długie warkocze o coś zaczepiły. Szarpnęła raz i drugi. Warkocze rozplotły się. Zanurzyła rękę, pociągnęła...w pasma włosów zaplątywał jakiś sznur...
- Co to jest?, wygląda...wygląda...jak złoto! Muszę go mieć! Muszę! Pociągnęła ze wszystkich sił. Nic! „Ciężki, coś tam jeszcze jest!” – pomyślała.
„ Złoto... Złoto... Złote dzwony...Dla ciebie Anno...” – szeptał staw.
Szarpnęła jeszcze raz. Nic! Wreszcie zawołała w gniewie: „do diabła!”.
Niebo zasnuła olbrzymia czarna chmura. Zerwał się wiatr. Nad wodą poniósł się upiorny głos:
- „Niech będą przeklęci panna o kamiennym sercu i zdrajca! Niech będzie przeklęte to złoto, które ich do zdrady przywiodło!”
Po chwili wszystko ucichło. Na gładkiej powierzchni stawu unosiły się jasne włosy. Jak pasma lśniącego lnu... Jak pasma złota...A potem znikły....
 
 
Kłodawa, kwiecień 2007
Fot. Internet

Tylko zalogowani użytkownicy mog? czytać i dodawać komentarze
Autor: Isztad
Dołaczył/ła:
30.09.2016
20:30:41

Miasto:
Kłodawa
Data urodzenia:
1957-04-11

Zarejestruj się by mieć dostęp
do wszystkich opcji serwisu.
Informacje:
» Tekst czytany był: 1886 razy.
» Dodano 3 komentarzy do tekstu.
» Tekst lubi 0 osób.

Sprzedam powierzchnie reklamow na portalu www

Muzyka i Edukacja > Ksiąki > Czasopisma

Zapraszam do kontaktu
Użytkowników Online
Gości Online: 30
Brak Użytkowników Online

Nieaktywowany Użytkownik: 0
Najnowszy Użytkownik: ~Monika

PRAWA AUTORSKIE ZASTRZEZONE

Copyright © E-Literaci.pl Kwiecie 2010 - 2024
Witryna jako całosci i poszczególne jej fragmenty podlegają ochronie w myśl prawa autorskiego
wykorzystywanie bez zgody właściciela całości lub fragment w serwisu jest zabronione
Serwis powstał wg pomysł u Barbary Mazurkiewicz

Serwis literacki E-Literaci dedykuje wnuczce Nikoli, gdyż powstała w dzień jej urodzin.
Serwis, zarejestrowany w Sedzie tytułem prasowym, jako Dziennik.

29,893,510 Unikalnych wizyt
Redaktor naczelna - Jadwiga Bujak
Administratorzy - Kasia Dominik