Dynamiczna, kruczoczarna i uśmiechnięta z ulubionym psem Kubusiem biegała po łące pełnej urokliwych kwiatów.
Mama nie miała z nią kłopotów. Ogród był jej azylem.
Pod jabłonią zwaną malinówką leżakowała na kocu, czytała książkę - "Słoneczniki ", to taka odpowiednia do wieku. Spoglądała co chwilę, jak to po niebie wędrują obłoki.
W domu, ach w domu było dużo pokojów. Zacznę od kancelarii ojca, tam stało wielkie biurko, przy nim okazałe krzesło, było puste hmmm.
W stołowym pokoju, przy owalnym dużym stole, mama czytała książki. Był także salon, z prawej strony stał wielki fortepian, naprzeciwko sofa w stylu Ludwika i dwa wielkie fotele, na ścianach obrazy, rogi odpowiednio oprawione i rozmieszczone. Rogi były różnej wielkości i tak powstała kompozycja z rogami, małymi i większymi. Obrazy w złocistych ramach i nie tylko oraz dwa drewniane ciemne stojące kwietniki. Kwiaty duże o zwisających liściach. Nie pamięta tylko nazwy tych kwiatów, wyglądały dostojnie i bogato.
Tam właśnie spotykała się z ciszą, spokój wędrował, aż dźwięczało w uszach. Dom był bardzo duży, kilkanaście pokojów do ogarnięcia, ale przychodziła pani do pomocy więc nie było tak źle.
W dni świąteczne ubierała się odświętnie, sukienka jedwabna z falbankami, pantofelki ze skórki, wypastowane, świeciły się jak lakierki i o to chodziło, żeby była wystrojoną nastolatką.
W niedzielę przychodzili goście na uroczyste obiady. Na deser były ptysie, bardzo lubiła ptysie, mama robiła najsmaczniejsze.
Przy stole musiała siedzieć wyprostowana bez łokci na stole. Łyżka do ust bez nachylania się do talerza.
Nie lubiła być taka syta, obiady dwudaniowe, desery i inne dostawki, oj to nie dla nastolatki.
Wybiegała to, później brała rower i jechała przed siebie, tylko wiatr rozwiewał jej włosy i muskał śniadą buzię.
Dni powszednie były wypełnione ciężką pracą w ogrodach.
Nic nierobienie nazywano lenistwem.
Rano do szkoły budziła ją mama, trzeba było się uczyć, niestety tak. Dobrze się uczyła, trochę matematyka była kulą u nogi, ale i z nią dawała sobie radę.
Wakacje, cóż to były za wakacje. Lenistwo stawało się nagminne. Spacery do lasu, zbierała poziomki, jagody, zajadała później z apetytem ze śmietaną i cukrem, pycha.
Czasami jechała nad morze nasze polskie bałtyckie. Międzyzdroje były naszym przystankiem, ale to było od czasu do czasu.
Ten dom nadal stoi, od bardzo dawna już tam nie mieszka. Jest nadal piękny, z dużym sadem, dookoła różnokolorowy bez. Ktoś inny cieszy się tym, czym ona jako dziecko i nastolatka.
Mamy już nie ma pół wieku. Ojciec, ach zapomniała napisać o ojcu, to znaczy był i nie był, raczej bywał od czasu do czasu.
Może tylko napisać, że był wykształconym człowiekiem, znał doskonale trzy języki obce. Prawie zapomniał o córkach, wówczas miała 6 czy 7 lat. Założył inną rodzinę. Cóż dziewczynka może powiedzieć, tylko to, że kochała oboje rodziców.
Miała, właściwie miały z siostrą najukochańszą mamę na świecie, była dla dwóch córek wszystkim,
to znaczy całym życiem, radością i azylem.
Tak pozostanie do końca trzynastoletniej nastolatki, dzisiaj bardzo dojrzałej kobiety.
G.I.Zarębska
fotografia zapożyczona z internetu