Życie w biedzie, to nie kara, to stawianie czoła trudnym zadaniom.
Szukał podatnego gruntu i chęci życia tam, gdzie jego talent i pasja miały być docenione. Wydziedziczony, wyrzucony z serca przez tych, których kochał - tylko dlatego, że był człowiekiem.
Nierozerwalny związek małżeński na ziemi, zostaje unieważniony po pięciu latach przez przekupnych hierarchów kościelnych - bez jego wiedzy i uczestnictwa , a później pozostaje pozbawiony praw rodzicielskich do kilkuletniej córki.
Ze świadomością lepszej pozycji życiowej i materialnej – udaje mu się emigrować do Anglii.
Początki w latach,( kiedy granice zamknięte) były bardzo trudne – zatrudniał się na czarno
i balansował na granicy nędzy, kiedy to na cały tydzień zostawało mu zaledwie kilka pensów. Chował dumę do kieszeni i udawał się do Tesco, lub Kwik.a…tuż przed zamknięciem, wtedy wyrzucano do kontenerów przeterminowane produkty żywnościowe. Zabierał je na mieszkanie, czym żywił się przez cały tydzień.
Obcy ląd zawsze kusi i łudzi, a potem powoli odkrywa swoje prawdziwe oblicze.
Tamtejsze realia nie były dla niego sprzyjające - traci sporo czasu i pieniędzy na poszukiwaniu coraz to innej pracy. Do kraju nie wraca, bo i nie ma dokąd, ale żywi nadzieją, że jednak sprosta oczekiwaniom. Nigdy nie mógł podjąć pracy na wysokościach ze względu na fobię.
Za dwadzieścia pensów, rozmawiał ze mną przez telefon, opowiadał i czytał swoje nostalgiczne wiersze w każdą niedzielę - długie godziny, aż do rozładowania baterii.
Wszystkie te doświadczenia stają się bazą do tego, by czuć się coraz bardziej osamotniony i zdany wyłącznie na siebie.
23 listopada 2011, około godziny ósmej rano znaleziono go martwego w miasteczku Kattering, wg orzecznika policji – spadł z dachu dwupiętrowego budynku(?). Z sekcji zwłok wynikało, że wykrwawił na skutek złamania wewnętrznego kości udowej i miednicy, które przebiły mu aortę.
Jest to dla mnie wciąż niepojęte, że w godz. 7-8 rano, w dużym mieście Kattering nie było ludzi? Przecież on umierał w okropnych mękach, musiał krzyczeć, wołać! Nikt mu nie udzielił pomocy? Niczego nie mam po bracie, tylko kalendarz, gdzie zapisał kilka myśli z codzienności i akt zgonu. Gdzie są jego dokumenty, telefon, już nie wspomnę o rzeczach osobistych…
Nie mogę się pogodzić z jego śmiercią, bo był to człowiek o wielkim sercu i pełny życia.
Jeszcze rok przed śmiercią przeszedł bardzo drogą i skomplikowaną operację, która kosztowała rząd angielski ok. 12 tys. funtów.
Być może, że NIGDY nie dowiem się prawdy, lecz żyć z tym muszę chociaż mi bardzo ciężko…
Piszę dla niego wiersze i tym wskrzeszam.
Na drugim brzegu nie ma strachu i demonów
Niech odpowie morderca kobietom,
które kochałeś – ten, co cię zepchnął.
Niech odpowie za krew i prochy
samotnie rozsypane nad oceanem.
Z tamtego raju pozostało winne grono –
ileż jest w nim wyrzutów sumienia…
Cisza uspokaja, jak twoje imię bracie -
opowiadam, bo chronię w sobie pamięć.
Nie oswajam się z myślą zagłuszaną –
prawda nadejdzie we właściwym czasie.
tamtej zwietrzałej jesieni
zgubiłeś mi się braciszku
w odległości upadku jednego
liścia - wsiąknął w ziemię
i nastała żałobna cisza.
chciałeś złapać życie za łeb,
a ono pchnęło cię w przepaść!
zgasłeś, brakło czasu na słońce
i marnotrawny powrót.
zbieram okruszki ciepła i chowam
pod sercem. jesteś z dzieciństwa
wspomnieniem. wyruszam do miasta,
które nie daje wymazać się z pamięci.
smutek wypełnia kanion –
mówią, że rozpacz uwalnia
z blizn. krzyż porasta cieniem
nie starcza ramion na objęcie.
Cisza ma odcień sepii
Śp. Bratu Markowi
Kolejny listopad pustką świeci –
odziera ze snu jak drzewa z liści,
sprasza gwiazdy blade, a cały
ten żal zastyga w oku solą.
Smutno bez ciebie i Bóg milczy,
niepokój ściska serce i gardło.
Tak niedawno goniłeś za piłką –
„Pogoń Lubaczów” nie istnieje.
Nie budujesz zamków z marzeń,
gdzie uśmiech serdeczny- zgasł!
Dałeś się złapać w polu wiatrowi -
tam, gdzie dni zachodzą obłędem.
Księżyc w samo południe na niebie –
drażnił światłem i nieludzkie głosy.
Na moich oczach uszedłeś z powietrzem,
dym wygonił z komina ptaki ukryte.
Zacisnęłam zęby, zamarłam od roku.
Nie wiem czyj czas leci szybciej –
twój, czy mój, bez różnicy, kiedy
już tylko zbiera się czarne perły.
Życie, to droga, drzewo i kamień –
pozwala zmierzyć samego siebie.
Ocieramy się o wielkie rzeczy,
wiedząc o popiele i diamencie.
©BaMa
http://www.youtube.com/watch?v=FplrfCfI52k