E-Literaci - pokoje współczesnej literatury pięknej


Dołącz Do Nas

Zaloguj się by mieć dostęp do całości serwisu

Na forum: Nagrodzeni i wyróżnieni E-literaciKonkurs - Poezja i Boże Narodzenie.Ogłoszenie wyników konkursu - "Listpad w Poezji i Sztuce"OgłoszenieWarsztatyUrodziny Ewy FronkBARDZO WAŻNA INFORMACJAANTOLOGIA IV - 2013.Nagrody i OdznaczeniaPIESZO METREM DOROŻKĄ – Antologia III

Mar 30
2015


twitter

"Zwietrzałe perfumy" - VI, VII
dodany przez Barbara Mazurkiewicz o godz. 23:04:27


Pierwszy dzień pracy



 

        Weronika z córką zajęły jedną z dwóch sypialni – tam, gdzie było większe łóżko, zaś Haneczka nieco mniejszą z wąskim tapczanem. Pościel swoim wyglądem przypominała tzw. bety. Cóż, nie miały ani czasu, ani nastroju na marudzenia. Podróż i wieczorne przeżycia, przyczyniły się do kamiennego snu kobiet. O 3:50 czasu angielskiego, budzik postawił je na równe nogi. Jak wcześniej uzgodniły,  w możliwy sposób przygotowały się do pracy. Przejrzały oględnie  mieszkanie, a nawet zwróciły uwagę na drzwi w głębi ciemnego i obskurnego korytarza,. Jednak nie miały już czasu aby zbadać, co za nimi się kryje. Janek zjawił się o 4:45, zlustrował kobiety od stóp do głów i na widok makijażu Weroniki powiedział - a ty na występy się wybierasz?! Tutaj do żadnej pracy nie są wskazane makijaże i biżuteria, Anglicy tego nie tolerują. Włosy mają być upięte! - dodał na widok Ani, która miała rozpuszczone, długie, blond-loki.

 

Dopóki nie wyjechali z miasta Janek milczał, a jego pasażerki obserwowały z samochodu panoramę. Chociaż jeszcze było ciemno, to w blaskach kolorowych świateł urzekało wielko-miejskim urokiem. Czuły się przez chwilę tak, jakby jechały na wycieczkę turystyczno-krajoznawczą.

- Żeby tylko nie było trafik’u, i nie spóźnić się. W  przeciwnym razie zajmiemy najgorsze stanowiska pracy. – Pomimo tego, że Janek znał słabo angielski, został człowiekiem od negocjowania kontraktów.

- Po prostu robię import ludzi z Polski dla angielskich farmerów. Moje stanowisko jest bez nazwy, a pierwsze negocjacje prowadzę na zielonym polu. Ludzi dowożę niemalże codziennie nowych. Większość dojeżdżających w pola stanowią Pakistańczycy, Hindusi i Romowie. Na ogół ci, którzy mają zasiłek od królowej, ponieważ nie mogą podjąć legalnej pracy -  gadał, jak „najęty”.

- Mieszkańców Birmingham nie razi zewnętrzny wygląd cudzoziemców, bywają brudni, zachlapani farbą, chodzą tak po pracy ulicami z reklamówkami pełnymi chleba i innych artykułów spożywczych. Polaka z daleka poznasz na ulicy, czy w sklepie. Bywają też nieśmiali, niektórzy nie znają nawet zasad przechodzenia przez jezdnię. Przysparzają trudności w sklepach i na ulicy… Spóźniłeś się? Umarł w butach! Nikogo nie obchodzi, że nie było czym dojechać, Anglik rozkłada ręce i mówi …go home…
- zmieniał temat, aż Haneczka zaczęła się gubić w słuchaniu.
- Samochód na raty to sobie kupiłem u pracodawcy, używany 7 lat, ale jeszcze ma pod kopytem. -Ania usnęła na ramieniu matki, która obserwowała drogę w zamyśleniu, zaś Haneczka półprzytomnie przytakiwała głową.
 
Autostradą pędziły szeregi samochodów osobowych z okolicznych miast, najwięcej busów. Setki ludzi śpieszyło skoro świt tam, gdzie pola i fabryki. Wyprzedzając kolumnę Janek dawał jakieś znaki sygnalizacyjne i unosił kciuk, uśmiechał się do kierowców.
- he he nawet ci jadą, którzy do tej pory nie kryli swej ironii. Bo i tacy, niestety bywają. Ci, którzy niejednokrotnie mówili; „co nam po tej harówie”. Mam nadzieję, że macie prowiant na cały dzień?! 
- Tak, kilka kanapek, które zostały nam z podróży, tylko do picia nic nie mamy. Myślę, że zatrzymasz się po drodze, abyśmy mogły coś kupić. – powiedziała Haneczka.
- O fuck! Jak dzieci, normalnie jak dzieci! Może jeszcze lizaki chcecie? - wciekł się...
-  ok, zatrzymam się zatankować, to niech młoda wyskoczy w tym czasie kupić, najlepiej wodę mineralną  niegazowaną.


­
Po godzinnej podróży, zjechali z autostrady, gdzie ukazała się wąska asfaltowa droga i zielone pola. Zrobiło się przyjemnie, ucichł szum samochodów. Niesamowite wrażenie na Haneczce zrobiły pola z plantacjami - rozciągające się aż po horyzont, oraz prześwity przez gęste chmury wschodzącego słońca nad niemalże czerwoną ziemią.

- Jesteśmy prawie na miejscu, patrzcie uważnie co będę robił. Nie będę pokazywał nikomu z osobna, to żadna sztuka. Wystarczy trochę sprytu, no i chęci. Ile zarobicie, tyle waszego. - powiedział Janek i zatrzymał samochód na polu, gdzie ścielił się zielony groszek jak okiem sięgnąć.

Czekali już tutaj jacyś ludzie, Janek podszedł do nich, zamienił kilka słów i wrócił do kobiet.

- Nie mamy jeszcze boksów tzn. kartonów, zaraz dowiozą,. Pokażę wam, jak się je składa. Groszek musi być dokładnie zerwany z badyla, jeśli sprawdzi po was zarządca, to nie zapłaci za pracę. Nie rozmawiać, nie robić sobie indywidualnych przerw. Pójdziecie jeść i odpocząć jak wszyscy. Teraz zabierzcie swoje rzeczy z samochodu, bo mnie nie będzie z wami przez cały dzień. Muszę pojechać do moich ludzi na inne pola, będę wieczorem.

Haneczka posmutniała, mimo, że zawiodła się od początku na swoim krewnym. W przeciągu kilku minut na polach zrobił się ruch od nadjeżdżających samochodów z ludźmi do roboty.
Janek ustawił w rzędach kobiety, pokazał jak się składa kartony, oraz zrywa groszek. Aby szybciej uzupełnić pudełka, następnie stawiać w słupkach, na które miały uważać aż do końca pracy. Pokazywał bardzo sprawnie i szybko. Ania miała problem z  poskładaniem pudełka w całość, Haneczce też nie za bardzo to wychodziło.
Kiedy Janek odjechał, pracujący obok kobiet mężczyźni, (wyglądali na Pakistańczyków i Chińczyków) zaczęli nawiązywać z nimi w języku angielskim rozmowę, zadając pytania - czy są polkami i rodziną Janka, ponieważ wcześniej im opowiadał, że przyjadą i kim są. Oczywiście Ania zabawiała się w tłumacza, chociaż matka upominała ją, aby zajęła się pracą i nie mówiła za wiele.
Po kilku godzinach wyścigu w pozycji zgiętej w pół, przerywanego niespodziewanymi zwrotami i przykucnięciami w wyjątkowo nieprzystosowanych miejscach, Weronika czuła się jak po sesji aerobiku.  Południe upłynęło pod znakiem nieziemskiej duchoty, co przyprawiło Anię o hipopotamie ziewanie i senność.
 
- Dobrze, że zabrałyśmy chustki i czapki, bowiem słońce przygrzewa niemiłosiernie.- powiedziała Weronika z wymuszonym uśmiechem na twarzy Ani. Nagle przykucnęła chowając spieczoną twarz w brudne dłonie, rozpłakała się…
 
- Nie płacz córcia, miejmy nadzieję, że jakoś sobie poradzimy, prawda? – Haneczka z politowaniem przyglądała się dziewczynie.
- Śliczna i zdolna, dlaczego się tutaj morduje?…mogłaby trafić na coś lepszego, to nie jest miejsce dla niej – pomyślała i uśmiechnęła się do niej, jakby nigdy nic.
- Tak, oczywiście, że poradzimy… – odpowiedziała, chociaż sama była rozdrażniona, zmęczona i prawie poparzona. Na jej głowie czerwona chusteczka zlewała się prawie z kolorem twarzy. Weronika zorientowała się, że coś jest nie tak… zapytała;
- coś ci dolega?
- Nic. Po prostu źle się czuję, przejdzie mi –odpowiedziała i pomyślała, że Weronika i tak niczemu nie zaradzi.
- Wiesz? Tak się właśnie zastanawiam…co by było, gdyby ktoś tutaj zasłabł, czy jakakolwiek pomoc doraźna dotarłaby na czas. Musiałam zapytać, ponieważ mnie to nurtuje.
Po południowym posiłku, (kanapki prawie spleśniałe i woda), oraz pół godzinnym odpoczynku, kobiety poczuły się znacznie lepiej.
- No to już mamy dzień i robotę z górki –zagadnął jeden z mężczyzn przechodząc obok kobiet.


Wrażenia



 

 

          Rozgrzane powietrze falowało. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Wszyscy spoglądali na słońce, czy chyli się ku zachodowi, który odbierał siły spragnionym odpoczynku wyczerpanym kobietom. Wyłamane paznokcie, otarte naskórki palców.  Spieczone i zakurzone twarze czerwonym pyłem, w połączeniu z potem kojarzyły się z Indiankami a nie Polkami…tak im mówili ludzie, którzy z nimi pracowali na polu.


No i nadszedł czas, aby zakończyć pracę, zbiórka przy samochodach z wagą. – wykrzyczał zarządca... Wszyscy ruszyli z pudełkami zapełnionymi zielonym groszkiem w stronę aut. Ludzie dźwigali po kilka naraz, aby zaoszczędzić na gonitwie tam i z powrotem kilkudziesięciu metrowej odległości. Ustawili się w kolejce, by oddać swoje plony jedenastogodzinnej pracy.

Kiedy kobiety wróciły do domu w którym zamieszkały, już od drzwi usłyszały śmiech i głośne rozmowy za tajemniczymi drzwiami w głębi ciemnego korytarza.
Haneczka przyłożyła palec do ust, aby Weronika i Ania nic nie mówiły. Zbliżała się kocimi krokami, kiedy nagle drzwi otworzyły się szeroko, a światło padające stamtąd oślepiło ją. Uniosła rękę, jakby chciała obronić się przed niespodziewanym ciosem.
- Co jest? -Zapytał mężczyzna, który zjawił się w smudze światła.
- To Polacy! Chodźcie tutaj! – Zawołała uradowana Haneczka.
- Ano,…a wy Polki, jak sądzę…- Uśmiechnął się radośnie. sięgnął ręką do kontaktu w korytarzu, rozjaśniało się.
- Rany! A wy skąd przybywacie, z kosmosu?!…Widzę jeszcze pył z Marsa. Chłopaki mamy towarzystwo! – zawołał, odwracając się za siebie, skąd kłębił się papierosowy dym.
Haneczka jako pierwsza poczuła odór alkoholu, zawróciła na pięcie i skierowała się ku kobietom, które stały o kilka kroków dalej.
- Spadamy stąd, oni są pijani…- wyszeptała nerwowo, wbiegając na schody. Weronika i Ania, natychmiast podążyły za nią.
- Zamknij drzwi na klucz! – Rzuciła Weronika do córki, która wchodziła ostatnia do mieszkania. Tyle co Ania przekręciła zamek, rozległo się pukanie.
- Otwórzcie! Nie bójcie się…chcieliśmy tylko porozmawiać. – odezwał się mężczyzna za drzwiami.
- Nie, dzisiaj! Jesteśmy brudne i zmęczone, musimy się wykąpać. Zdążyć jeszcze na zakupy, a co najważniejsze -  przygotować do jutrzejszej pracy – wykrzyczała  Haneczka.
- Okay, to do jutra. – odpowiedział i odszedł nie nalegając.

 

 

          Szły wąską, zastawioną samochodami ulicą. Zaśmiecona resztkami żywności i plastikowymi opakowaniami. Była prawie ciemna i pusta, a po nawierzchni asfaltu wiatr zamiatał śmieci i kurzył piaskiem w oczy.
- Obawiam się, czy trafimy do tego sklepu, a przede wszystkim, czy zdążymy przed zamknięciem. – powiedziała zatroskana Haneczka w drodze po zakupy.
–Spokojnie pani Haniu, mamy jeszcze czas, czynny do 24-tej.  Na pewno trafimy, mamy około piętnastu minut drogi. Zapamiętałam, którędy pan Janek nas wiózł - powiedziała Ania, mimo to, przyśpieszyła kroku.
Weronika została w domu, aby posprzątać, przeprać etc. Tak uzgodniły między sobą.
- Chciałabym jeszcze z budki telefonicznej zadzwonić do Polski. Na pewno są ciekawi, co z nami. W komórce skończyło się doładowanie – rzuciła zadyszana.
– Ja także zadzwonię do Krzyśka pani Haniu, mam jeszcze doładowanie, ale zatrzymam na sms-y. Jak myśli pani, zawsze będzie ciężko?! Ja nie dam rady, wolałabym wrócić do Polski jeśli tak ma być.
- Aniu, wiesz…śniła mi się niedawno fabryka, tzn. jakieś wysokie mury i ulica z kostki brukowej, coś się zmieni, myślę, że na lepsze, mam taką nadzieję.
- Ach te pani sny prorocze, coś się słabo sprawdzają - uśmiechnęła się. Weszły do super marketu, wzięły wózek i ruszyły po niezbędny towar.

*


Sześć upalnych dni, minęło bardzo szybko, lecz nie dla Ani. Nowy tydzień przyniósł nowe odrzucenie. Jeśli chce się wyrazić ogrom spraw i przypadków - gówniane szczęście. Nadszedł dzień wypłat. Janek potrącił sobie za dowóz, mieszkanie, światło i  gaz. Niewiele zostało na życie, gdyby nie zapasy gotówki jaką przywiozły kobiety z Polski, byłoby z nimi krucho.
Ania zbuntowała się. Bo cóż innego zostało, aby zdolna i młoda, ze znajomością języka angielskiego ma tyrać w spiekocie na polu. Nadszedł czas, kiedy osiągnęła granicę swojej wytrzymałości. Pozapadała się w sobie. Coraz niemożliwiej było jej zachować nienormalny życiowy pęd. Aż pewnego dnia odkryła, że nie jest w stanie wyjść z mieszkania, a nawet z pokoju. Oczywiście nie zdawała sobie sprawy z chwiejności swego stanu. Wydawało się, że matka pójdzie za nią, że to, co zrobi będzie dobre i wartościowe.
Była pewna siebie prawie do końca, że jest w stanie kształtować swoje życie. Jedyną nadzieją było to, że nie zniknie przytłoczona uwarunkowaniami zewnętrznymi, Miała zawsze kogoś, kto się o nią troszczył. Była rozpieszczaną księżniczką, której od urodzenia służyła niemalże cała rodzina, Nastawiona na udowadnianie istnienia wielu własnych przymiotów. Więc nauczyła się, aby zapobiegać wszelkim odpowiedzialnościom, jeśli tylko w jakiś pokrętny sposób było możliwe. Była przekonana, że to jest właśnie dojrzałość. Matka nie kochała ojca i płynęła z tego taka nauka; nie wiązać się z facetami na stałe. Bo skoro nie jest w stanie zagwarantować, że z kimś wytrzyma, to po co robić takiemu nadzieję, a potem krzywdę. Oczywiście przykład matki mówił jej jasno, że nie jest się w stanie niczego zagwarantować. Nawet miłości i wierności własnym dzieciom. To prawda, że była ciągle w ruchu, ale niezauważalnie zmieniała się. Chciała być w bezpiecznej dla siebie odległości. (niby usamodzielniona, ale na wszelki wypadek mieć kogoś bliskiego w zasięgu ręki). Tak naprawdę nie wiedziała, czy to dobrze, czy nie - mając pracę. Pogrążona w wątpliwościach odnośnie do własnej wartości, uczy się, co sądzić o niektórych sprawach.

 

­
Ania obudziła się wcześnie. Idąc do łazienki,  postanowiła zajrzeć do sypialni Haneczki budząc ją delikatnym pukaniem.
- Kto tam?
- Ciii to ja, mogę?
- Wejdź.
- Pani Haniu, musi mi pani pomóc. Może wspólnie coś wymyślimy, abym mogła przez wakacje zarobić niekoniecznie na studia. Chciałabym chociaż mieć „na drobne wydatki”. Przychodzę z tym do pani, a nie do matki, ponieważ ona dałaby mi niezłą reprymendę. Powiedziałaby … „a nie mówiłam ?!”.

Może by zapytać tych Polaków co pod nami mieszkają. Oni są w Anglii od kilku lat,. Myślę, że mogliby  pomóc.

- Nie wiem czy można liczyć tutaj na obcych, skoro rodzina zawiodła, ale spróbuję kiedy wrócą z pracy. Pójdziemy tam obie i porozmawiamy. Kto pyta nie błądzi – powiedziała Haneczka, tym razem nawet z uśmiechem.

- Wiem, że pani doradzi jak mama i obejdzie się bez zrzędzenia.

- Spokojnie Aniu, damy radę. Myślę, że dzisiaj będą nici z naszej pracy, całą noc padało i nadal pada.

 
Rozmowę przerwał Janek, który zadzwonił do drzwi.
- Jeśli chcecie pracować w deszczu,  to przywiozłem wam deszczowce i gumowe obuwie. Nie będziecie siedzieć w domu. Nie wiadomo kiedy przestanie padać - rzucając w kuchni, ogromny i ciężki worek. Ania rozwiązała supeł i zajrzała do jego zawartości.
- Fuj! Jak to cuchnie! Przecież to wszystko jest zatęchłe i brudne! - wykrzywiła usta, demonstrując odrazę.
Ja w to, to na pewno się nie przebiorę! Pan wybaczy,  zostaję w domu. – zatrzasnęła drzwi do swojej sypialni.

Haneczka i Ania zrezygnowały z pracy u Janka, który nie mógł się nadziwić ich postanowieniom. Oczywiście nie obyło się bez pogróżek z jego strony. Postanowił, że wszystkie trzy kobiety mają opuścić mieszkanie w przeciągu trzech dni. Jeszcze tego samego dnia, Haneczka wybrała się piętro niżej do współlokatorów. O dziwo pozory myliły. Panowie byli bardzo grzeczni, a rozmowa z nimi serdeczna. Współczuli kobietom, co je spotkało ze strony krewnego. Już wcześniej, mieli  wyrobione o nim złe zdanie. Słyszeli wiele negatywnych opinii od Polek wykorzystanych pracą. Opowiadali, jak to nieraz oberwał po gębie od ludzi za nieuczciwość.
Haneczka siedziała w ogromnym fotelu, obok niej Ania. Milczała, wstrząsana łkaniem. Zawsze lubiła być blisko niej. Wyznawała jej wszystkie tajemnice, nawet te najintymniejsze. Chociażby „pierwszy raz” - żywiła wielkie zaufanie do Haneczki.
 
Po dłuższej rozmowie, udało się ustalić, że jeden z mężczyzn (Mariusz, Polak pochodzenia romskiego) mieszka w W. Brytanii od 15 lat razem z żoną i dziećmi. To on pierwszy zaproponował kobietom pomoc ze swojej strony.
Mieszkał po sąsiedzku wiza vi. Zanim wyszedł, wykonał kilka telefonów do znajomych.

- Jutro, około godziny jedenastej będę wiedział coś więcej w waszej sprawie. - zwrócił się do kobiet.

Zanim się rozeszli, ustalili, że następnego dnia spotkają się w tym samym miejscu. Mariusz i Haneczka, zamienili jeszcze kilka słów na korytarzu o sposobie na życie. Ania, uradowana pobiegła na górę.

- Och, Boże! Oby się udało - pomyślała Haneczka idąc schodami.

Długo nie mogła zasnąć, myślała o nowo-poznanych ludziach. Wahała się, czy ma zachować dystans, czy też ulec obiecankom pisanym na wodzie. Bardzo pragnęła zmiany na lepsze, ale jej ostatnie przeżycia, kazały być ostrożną.

Huśtawka uczuć, pomiędzy upokorzeniem, a zarozumiałością. Stawiała, aby to drugie zupełnie wyeliminować z życia. W jej wrażliwej naturze, zdążyły pozostawić po sobie ślad; miłość i przyjaźń. Wiedziała, że jest prostą i dobroduszną osobą. Niejedno w życiu przecierpiała, nic łatwo nie przyszło. To, co osiągnęła tylko dzięki zdolnościom i cierpliwości.

Kiedy była dzieckiem, starała się upodobnić do bogatych i mądrych kobiet. Chciała być kimś, co się kłóciło z jej pochodzeniem. Ciężką pracą i samozaparciem, osiągnęła wiele. Chociaż sama nie była szczęśliwa, lubiła pomagać innym. Wsparła się łokciami na poduszce, pogrążona wspomnieniami i marzeniami. Utkwiła wzrok w oknie zapłakanym deszczem. Jest tak poczciwa, że boi się powiedzieć rodzinie, ukrywając całą prawdę aby nie zadręczyć kogokolwiek. Spokojnie i bez lęku oczekuje szczęśliwego zakończenia, patowej sytuacji.

W pokoju było prawie ciemno, gorąco i pachniało lawendą (namiętnie używała do kąpieli), a skąpe światło ulicznej latarni padało na jej posłanie.
Godzina po godzinie, śledziła najważniejsze wspomnienia ze swojego życia, aż do chwili kiedy poznała Weronikę. Jest już trzecia, w Polsce z pewnością świta, a tutaj ciemna noc.
Zaczęła się modlić po swojemu za wszystkich dobroczyńców, między innymi za rodziców. Prosiła Boga, aby miał pieczę nad jej synem i mężem. Powtarzała słowa „Boże, prowadź mnie właściwą drogą, abym nie zbłądziła, naucz czynić tylko dobre rzeczy”.
Z jej piersi, wydobywały się ciężkie westchnienia.

- Niech się dzieje wola Twoja! Dobranoc... i zaszlochała jak dziecko.

 

Są takie chwile w życiu każdej kobiety, kiedy ma ochotę podzielić się swoim smutkiem, lub radością z kimś bliskim. I tak się zwykle składa, że pragnie się, by tą osobą był jakiś mężczyzna. W pierwszej kolejności - partner. No cóż...mąż Haneczki nigdy nie był zainteresowany osobistymi przeżyciami swojej małżonki, nawet kiedy płakała w jego obecności, nie zapytał co jest tego powodem.

 
       Następnego dnia, około godziny jedenastej, zaczęli się wszyscy schodzić w mieszkaniu na parterze. Kobiety niecierpliwie czekały na Mariusza, który wszedł ostatni pospiesznym krokiem. Nie podnosząc oczu, usiadł z kartką w ręku na jednym fotelu z Haneczką.
- Więc, sprawa przedstawia się tak: mam pracę dla trzech pań, tylko jest jedno ale …dwie, pojadą do Coventry, a jedna zostaje w Birmingham. Obie propozycje są dobre, ponieważ macie zagwarantowane mieszkanie i pracę. Zaczynacie od jutra. Myślę, że matka z córką, pojadą do Coventry, zaś Hanka zostanie tutaj, tzn. w tym mieście. Innego wyjścia jak na razie nie ma. Jeżeli przyjmujecie tę propozycję, musicie jeszcze dzisiaj się spakować i opuścić ten dom.
- A co z naszymi zaliczkami do umowy?! - spytała Haneczka.
- Zapomnijcie! Dobrze by było, aby Janek nie dowiedział się o niczym, znając jego - mógłby narobić kłopotu.
- Ja zostaję w Birmingham! - odezwała się Weronika
- Jak to! A ja?! - rzuciła zbulwersowana jej córka.
- Przecież nie po to tutaj przyjechałaś, abym cię niańczyła! - zupełnie oschle, nie patrząc w oczy odpowiedziała matka. Ania wybiegła ze łzami w oczach z mieszkania, za nią Haneczka. Dopadła dziewczynę w korytarzu.
- Aniu! No co ty? Jedź ze mną! Będzie dobrze...przecież znasz mnie nie od dziś...damy radę.
- przytuliła ją mocno do siebie, jak swoje dziecko.
-  To jest nasze jedyne koło ratunkowe, nie możemy go odrzucać bo utoniemy! Teraz albo...
- Dobrze pani Haniu, wiem, że tak musi być. Zawiodłam się już po raz kolejny na matce, jest mi bardzo przykro.
- Ciii... a teraz wracamy, aby uzgodnić wszystko do końca.
 
Wieczorem spakowane, czekały przed domem na Zytę ( tak miała na imię kobieta, która przyjechała wan'em po nie).
Niewysoka, o bardzo dużej masie ciała i ogromnym biuście, ubrana po męsku. Zeskoczyła z szoferki na dziwnie krótkie nóżki. Rozmawiała przez komórkę w języku angielskim. Po chwili, zza dekoltu obszernego swetra wyjęła drugi telefon, zamieniając miejscem z poprzednim. Sam wygląd jej był odpychający (wyświechtane i brudne ciuchy, krótko ostrzyżone - niemyte włosy). Ciężko dyszała, poprawiając ześlizgujące się okulary ze spoconego nosa.
- No dobra! Kto ma jechać do Coventry? Wsiadać, bo nie mamy czasu.


W tym czasie Weronika nie była obecna, wybrała się na piwo z jednym z poznanych wcześniej mężczyzn. Ania z Haneczką odjechały w nieznane. Zyta woziła kobiety kilkanaście minut po mieście. W międzyczasie bez przerwy wisiała na telefonach, co irytowało pasażerki. Lało jak z cebra i szybko zapadał zmrok. Zaparkowała w ciemnej uliczce między dwoma pustymi domami, wyłączyła silnik. Radio i wycieraczki zagłuszały krople deszczu odbijające się od dachu samochodu. Było gorąco pomimo wiejącego wiatru i cuchnęły niedojedzone resztki z MacDonald'sa. Zyta szczerzyła krzywe zęby.
- Przepraszam, pani na kogoś czeka?! - odezwała się Haneczka, posyłając nieznaczny uśmiech.
- Zaraz ktoś ma was odebrać, moja rola tutaj się kończy, ale z pierwszej wypłaty będziecie miały potrącone za moją przysługę. - kobiety milczały jakby godziły się na wszystko.
- Wyglądacie na mocno przestraszone, niczego nie musicie się obawiać. Zapewniam wam, że będzie dobrze - dodała.
- Dziękuję, właśnie takich słów od dawna oczekuję - powiedziała Haneczka. Po chwili podjechała czarna limuzyna z której wysiadł mężczyzna. Na pierwszy rzut oka, wydawał się czarnoskóry.
Ojej...- zajęczała z niezadowoleniem Ania. Pomógł im szybciutko się przesiąść do jego samochodu i ruszył z piskiem opon. Jechały dość długo w milczeniu i strugach deszczu wsłuchując się w melodie jakie dochodziły z głośników radia.
 
- Oni mają tutaj hopla na tle głośnej muzyki w samochodach, ciekawa jestem gdzie nas zawiezie. Podejrzewam, że do burdelu. Ty jesteś młoda, ale jaką korzyść ze mnie będą mieli?.
- No burdel! - wykrzyczał mężczyzna zza kierownicy.
- Pan rozumie po polsku?! –zapytała zdziwiona Ania.
- Yes, I malo rozumieć polski, my frend polen woomen – kaleczył oba języki.
- My meno Sendy, no pan, pan mieszkać Polska. Hir, ewry bady frend end brader, sister.
- Moje imię Ania, obok mnie Hania.
- Okay, okay! Ania end Hania!…Wery nice! – zaśmiał się, aż kobiety dostrzegły w panującym mroku jego białe zęby. Niestety, im nie było do śmiechu.
- Jakiej jesteś narodowości? – spytała zaciekawiona Ania
- I Indie.
– Aha…to dlatego nie mówisz dobrze po angielsku. teraz rozumiem. Dlaczego nie masz turbanu?
Rozmowa pomiędzy Anią, a kierowcą stawała się niezrozumiała dla Haneczki, ponieważ zaczęli rozmawiać po angielsku. Więc głęboko odsapnęła, jakby chciała upuścić nieco stresu i oparła się wygodnie. Nie spodziewała się, że uśnie. Obudzono ją, obok bardzo ładnego domu. Przełknęła ślinę ze zdziwienia, po czym ruszyła z bagażem za Sendy’m i Anią.
W blasku świateł dostrzegła, jak cholernie jest przystojny. Gdyby wcześniej nie powiedział kim jest, nigdy nie zgadłaby, że hindusem.
Jej serce biło mocnym niepokojem i ciekawością, o to - co dalej. Co się przydarzy jej i młodej towarzyszce podróży. Teraz i w przyszłości. To wielka niewiadoma na obczyźnie. Martwiła się, bo nie znała angielskiego, to teraz będzie  podstawowy problem. Znała „yes”, „no”, „thank you”, „I”, „me”, „swe”, „good” i jeszcze kilka prostych słówek. Do tej pory nauczyła się tylko rosyjskiego, oraz niemieckiego.
 Sendy wprowadził kobiety do domu. W salonie siedziały dwie kobiety - czterdziestokilkuletnia brunetka i dwudziestolatka, o bardzo długich blond włosach. Obie wystrojone jak na bal sylwestrowy, z mocno podkreślonym makijażem. Obwieszone złotem jak choinki. Bardzo serdecznie przyjęły, przedstawiając swoje imiona. Starsza nazywała się Basia, zaś młodsza Justyna. Oczywiście kazały mówić na siebie „Barbra end Dżastina”(z angielska). Co się później okazało, że są to: matka i córka.
-Będzie jazda! - pomyślała Haneczka - Obym się myliła.

W przeciągu dwóch godzin dowiedziały się więcej o Anglii i zwyczajach tu panujących, aniżeli przez minione tygodnie w Birmingham.
Matka z córką nadawały na przemian jak trajkotki, przekrzykując się nawzajem. Nie brakło także wulgaryzmów z ich umalowanych od ucha do ucha ust. Nawet na zębach miały czerwoną szminkę. Kiedy Sendy pożegnał się z kobietami, te od razu ustawiły gości i pokazały gdzie ich miejsca. Był to jeden z domów Sendy’ego, jakie posiadał na własne i kilka fabryk. Trafiło się im, jak „ślepej kurze złote ziarno”. Nie mogły uwierzyć w takie szczęście.
Dowiedziały się, że od następnego dnia pracują w fabryce czekoladek.
Pierwszy miesiąc, był prawdziwym rajem, przez duże „R”. Karmili, uczyli, informowali. Sendy organizował, tak zwane „party”. Angielski Haneczki poprawił się na tyle, że opuściła domek z nieznośnymi współlokatorkami. Nie była w stanie udźwignąć frywolnych zachowań matki i córki. Za rzetelność i zaufanie Sendy przydzielił jej „flat” w samym centrum miasta oraz awansował na „liniową” (przy taśmie produkcyjnej miała jedenastu Polaków).
Ania wyjechała do polski na studia. Z Weroniką straciła zupełny kontakt. Tysiące myśli i obrazów ze wspólnie spędzonych chwil przebiegały teraz przez jej głowę. Wszystko poszło nie tak, jednak nie miała zamiaru uciekać. Czasami, kiedy chciała porozmawiać - dzwoniła do rodziny z Polski. Chodziła w weekendy po sklepach, w których półki uginały się od towarów. Kiedy nauczyła się już w miarę dobrze angielskiego, bardzo chciała mieć przy sobie kogoś bliskiego. Granice pomiędzy Anglią, a Polską zostały otwarte. Więc zaczęła zapraszać bliskich i znajomych.

 c.d.n


Tylko zalogowani użytkownicy mog? czytać i dodawać komentarze
Dołaczył/ła:
17.04.2010
21:22:39

Miasto:
Lubaczów
Data urodzenia:
1954-07-05

Zarejestruj się by mieć dostęp
do wszystkich opcji serwisu.
Informacje:
» Tekst czytany był: 971 razy.
» Dodano 3 komentarzy do tekstu.
» Tekst lubi 2 osób.

Sprzedam powierzchnie reklamow na portalu www

Muzyka i Edukacja > Ksiąki > Czasopisma

Zapraszam do kontaktu
Użytkowników Online
Gości Online: 25
Brak Użytkowników Online

Nieaktywowany Użytkownik: 0
Najnowszy Użytkownik: ~Monika

PRAWA AUTORSKIE ZASTRZEZONE

Copyright © E-Literaci.pl Kwiecie 2010 - 2024
Witryna jako całosci i poszczególne jej fragmenty podlegają ochronie w myśl prawa autorskiego
wykorzystywanie bez zgody właściciela całości lub fragment w serwisu jest zabronione
Serwis powstał wg pomysł u Barbary Mazurkiewicz

Serwis literacki E-Literaci dedykuje wnuczce Nikoli, gdyż powstała w dzień jej urodzin.
Serwis, zarejestrowany w Sedzie tytułem prasowym, jako Dziennik.

29,900,496 Unikalnych wizyt
Redaktor naczelna - Jadwiga Bujak
Administratorzy - Kasia Dominik