|
Album: Relacja ze SAPu
Początek wyprawy rozpoczęłam 17 czerwca 2011, o godzinie 4:30 wczesnym rankiem, kiedy to słońce bladym promieniem rysowało kontury nieba. Słowik dawał swój koncert, i tylko żal było nie wysłuchać dłużej - czas gonił.
Wyruszyłam z mężem, który mnie podwiózł do rzeszowskiego przystanku NEOBUSr17;u w kierunku Warszawy, gdzie zaczyna się moja trzydniowa przygoda. W programie m.in. kolejna rpoetycka noc na dachur1;
Gdy przybyłam do Wa-wy, była godzina 11, z minutami.
Autobus zatrzymał się na Okęciu - nie wysiadłam, pojechałam na Dworzec Centralny, uważając, że stamtąd wszędzie będzie mi bliżej.
Sięgnęłam po moją rrozpiskęr1;, którą przygotowałam skrupulatnie w domu szykując się do podróży r11; miałam zapisany tam adres, oraz środki lokomocji, którymi powinnam dotrzeć do ulicy Fajansowej.
I tutaj szczęście mnie opuszcza, kiedy uzmysłowiłam sobie, że notesik nie miał ochoty ze mną podróżować.
Cóż, musiałam zdać się na zdrowy rozsądek.
Ponieważ lubię ludzi - zaczęłam się z nimi kontaktować poprzez zadawanie pytań jakby to stosunkowo w krótkim czasie dotrzeć na miejsce, ponieważ słońce przypiekało dość
intensywnie.
Remonty, korki, syreny, dzwonki i sygnały r11; ot, cały urok wielkiego miasta, w tym przypadku - Warszawy.
Wsiadłam do tramwaju nr 9, który to okazał się środkiem prawie docelowym, zaczęłam odliczać na palcach przystanki, gdyż na trzynastym powinnam wysiąść.
Odliczyłam kilka, kiedy tramwaj nagle zahamował tak mocno, że prawie wszyscy pasażerowie z przedziału, którzy stali przede mną / siedziałam na walizce /- leżeli na mnie, przygniatając mnie do ściany /.
Przez moment, zastanowiłam się, czy mam cały kręgosłup /, ale co tam, szybko pozbierałam się, jak pozostałe osoby.
No i okazało się, że nie pamiętam ile przejechałam przystanków, ponieważ ugięte palce odliczaniem w odruchu ratowania, wyprostowały się.
Kilka minut spokojnej podróży we właściwym kierunku, szlag trafił!
I kto mi teraz powie, gdzie jestem, i kiedy mam wysiąść - wykrzyczałam wkurzona.
Nikt nie wiedział w tramwaju, gdzie jest ulica Fajansowa, nawet motorniczy - wysiadam na najbliższym przystanku, by nie pojechać za daleko.
Dzwonię do Wandzi Stańczak, mówię gdzie jestem - wiedziałam, bo przeczytałam na rozkładzie jazdy.
Niestety, Wandeczka nie zna tego miejsca, co przedstawia przystanek. Trochę zdziwiona moim wczesnym przybyciem, gdyż wieczór z poezją zaczynamy o osiemnastej, pociesza mnie jednak, że się wszystkiego dowie i oddzwoni. "Stój tam i nigdzie się nie ruszaj".
Pan, który słyszał moją rozmowę telefoniczną, wtrącił r11; proszę wsiąść w następny tramwaj i podjechać jeszcze 3 przystanki, tam przejdzie pani przez ulicę, kierując się na giełdę kwiatową. Pójdzie pani do końca tą ulicą, aż dojdzie do Fajansowej. Dodam jeszcze, ze sprzedał mi bilet, bo nie przywidziałam wysiadki kupiłam tylko jeden, który skasowałam wcześniej.
Kilka minut marszu, zmęczenie dało się we znaki.
Dotarłam, było upalnie. rFajansowa 4r1;, To miejsce nader magiczne z dużą dawką cienia -poczułam błogość ciała, ale nie ducha - niestety, nad głową przelatywały samoloty w nie za bardzo odległej częstotliwości.
Miałam wszystkiego dość, usiadłem i czekałem.
Jacyś ludzie krzątały się koło domu, spytałam o panią Grażynkę Krawczyk /właścicielkę/, nikt nie wiedział gdzie jest, ale pocieszono mnie, że na pewno się pojawi.
Chwile później przyjechała czerwonym Jeepr17;em, który marzy mi się od chwili zrobienia prawa jazdy, czyli mniej więcej trzydziestu lat.
Bardzo miła bizneswamen, przyjęła mnie serdecznie - poznałyśmy się już wcześniej, /kiedy byłam na Grójeckiej w galerii "ONA"/.
Po kawie, zaproponowała mi odpoczynek, z którego skorzystałam, póki nie dotarła Wandeczka z małżonkiem, Kaziu Linda ze stalowej Woli, Ala Kuberska z Inowrocławia i inni.
Trzeba było się ogarnąć, doprowadzić do kultury, ponieważ nadeszła upragniona pora spotkania na dachu galerii rONAr1;.
Zaczęło się powitaniem nowego członka SAPr17;u, Kaimierza Lindy - fakt ten zaplanowany był odgórnie, bo okazuje się, że jest moim protegowanym.
Dach na rONEJr1; okazuje się przyjemnym miejscem. Przypomina mi trochę "babciny strych", gdzie można było znaleźć wszystko, co było potrzebne, by przenieść się w świat baśni.
Ma jednak jedną przewagę - lokalizację.
Czytamy wiersze, zajadamy truskawki - popijając szampanem. Od czasu do czasu, zagłuszają nas samoloty, ale po pewnym czasie stwierdzam, że ma to swój urok, tym bardziej, kiedy po zachodzie słońca migają swoimi światłami.
W przerwie, schodzimy do podziemia galerii r11; zaproszeni przez właścicielkę tego wyjątkowego miejsca, która nakarmiła nas / za symboliczną zapłatę z naszych składek/ przepyszną zupą cebulową z zieleniną, grzankami i parmezanem oraz kartoflakiem z sosami i sałatką. Pani Grażynka pokochała nas i poezję, dlatego nie przyznaje się nawet do prawdziwych kosztów, jakie ponosi.
I znowu dach, czytanie wierszy, konkurs jednego wiersza, śpiew przy akompaniamencie Kasi Szczepanek.
Siedzieliśmy prawie do rana, było po prostu cudownie!
Asia Ossowska zabiera mnie i Alę Kuberską do siebie, do Nadarzyna. I tam nastąpi ciąg dalszy.
BaMa
|